[Nasz Dziennik] H. Dobrowolska o „edukacji zdrowotnej”: Mówienie, że przedmiot może nie być szkodliwy, ponieważ będzie realizowany przez zaufanych nauczycieli, jest nieprawdą, ponieważ na końcu jest planowana ewaluacja tego przedmiotu

Źródło: https://www.radiomaryja.pl/informacje/nasz-dziennik-h-dobrowolska-o-edukacji-zdrowotnej-mowienie-ze-przedmiot-moze-nie-byc-szkodliwy-poniewaz-bedzie-realizowany-przez-zaufanych-nauczycieli-jest-nieprawda-poniewaz/

Zagadnienia dotyczące rodziny i prokreacji zostały usunięte z nowego przedmiotu („edukacji zdrowotnej”). Zamiast tego mamy edukację seksualną, która ma być rozpatrywana wyłącznie w aspekcie zdrowia – nie w kontekście rodziny, bo o niej jest bardzo mało w nowym przedmiocie. Co ciekawe, pojęcie rodziny zostało wpisane w podstawę w ostatniej chwili, jedynie po to, aby tam tylko zaistniało. Nie ma za to pojęcia małżeństwa, relacji kobiety i mężczyzny. To wszystko usunięto. Zostało tylko zdrowie, czyli komfort, satysfakcja” – mówiła Hanna Dobrowolska, ekspert ds. oświaty z Ruchu Ochrony Szkoły, w rozmowie z dziennikarzem „Naszego Dziennika”. „Mówienie, że przedmiot może nie być szkodliwy, ponieważ będzie realizowany przez zaufanych nauczycieli, jest nieprawdą, ponieważ na końcu jest planowana ewaluacja tego przedmiotu” – dodała.

Urszula Wróbel: Już tylko do 25 września mamy czas na wypisanie dzieci z „edukacji zdrowotnej”. Co niepokoi w nowym przedmiocie?

Hanna Dobrowolska: Jedną z pierwszych rzeczy, która już świadczy o braku neutralności tego przedmiotu, jest chociażby pojawiający się skrót LGBT+, który nie jest nigdzie rozwijany, chyba w przekonaniu, że wszyscy się do niego przyzwyczaili. To jest zapis, który kwestionuje w ogóle samo pojmowanie płci i wszelkie normy moralne. Zasadne byłoby więc w ogóle usunięcie tego skrótu. Podobnie jak kwestie związane z antydemograficznym podejściem w tym przedmiocie. Mam tu na myśli rozdzielenie seksualności człowieka od prokreacji. Nie mówi się o tym wprost, ale wręcz przestrzega się dzieci przed poczęciem, które może być skutkiem współżycia. Ciążę i poczęte dziecko postrzega się jako samo zło. To jest nic innego jak antyhumanistyczne pojmowanie człowieka.

Do tej pory nauczanie o dojrzewaniu, seksualności omawiano w kontekście rodziny, prokreacji, budowania relacji, uczucia i owoców tego uczucia w postaci potomstwa w ramach wychowania do życia w rodzinie.

To prawda. Te cele były połączone w jedno i określone jako dojrzewanie osoby ludzkiej. Dziecko było wychowywane ku temu. Nigdy nie było tak, że kwestie seksualności były oderwane od prokreacji i rodziny. A właśnie teraz tak się stało. WDŻ zostało zastąpione mechanicznie innym przedmiotem. Mało tego: ministerstwo, zamieniając te przedmioty, powołało się na tę samą delegację ustawową, czyli na ustawę z 1993 roku, która mówi o rodzinie, o prokreacji itp. Ale jednocześnie zagadnienia dotyczące rodziny i prokreacji zostały usunięte z nowego przedmiotu. Zamiast tego mamy edukację seksualną, która ma być rozpatrywana wyłącznie w aspekcie zdrowia – nie w kontekście rodziny, bo o niej jest bardzo mało w nowym przedmiocie. Co ciekawe, pojęcie rodziny zostało wpisane w podstawę w ostatniej chwili, jedynie po to, aby tam tylko zaistniało. Nie ma za to pojęcia małżeństwa, relacji kobiety i mężczyzny. To wszystko usunięto. Zostało tylko zdrowie, czyli komfort, satysfakcja.

W jednym z punktów programu czytamy, że „uczeń omawia pojęcie orientacji psychoseksualnej i kierunki jej rozwoju”.

Uważam, że wprowadzenie pojęcia orientacji psychoseksualnej jest kwestionowaniem heteroseksualizmu jako podstawy konstrukcji człowieka. Jeśli wprowadza się pojęcie orientacji, oznacza to, że możemy się przeorientować. Taka sugestia także się pojawia, ponieważ mówi się o kierunkach rozwoju tej orientacji. To jest rozmiękczanie przekazu jednoznacznego, związanego z prokreacją, z budowaniem związku pomiędzy kobietą i mężczyzną. Teraz mamy przekaz, że wszystko staje się możliwe. Zwrócę jeszcze uwagę na stwierdzenie „kierunek rozwoju”, co należy rozumieć – „dobrze, że się przeorientujesz”, ponieważ sam wyraz „rozwój” jest nacechowany pozytywnie. To nie jest „zmiana”, to nie jest „dekonstrukcja osoby ludzkiej”, tylko to jest „rozwój”. Więc jeżeli dziecko ma wyjaśnić „pojęcie orientacji psychoseksualnej i jej możliwych kierunków rozwoju”, czy też „pojęcia związane z tożsamością płciową, w tym różnicę między płcią biologiczną, tożsamością płciową a ekspresją płciową”, to mamy do czynienia z pojęciami wartościującymi pozytywnie. To jest dopuszczenie relatywnego widzenia świata w kwestii seksualnej i w efekcie to permisywna edukacja seksualna, czyli podjęcie współżycia bez ograniczeń i norm. Przypomnę, że permisywizm polega na tym, że nie wyznaczamy żadnych barier, a wręcz odwrotnie. Uważa się, że wszystkie normy, zasady są szkodliwe dla człowieka, ograniczają go, dlatego powinny być przekraczane w sposób dowolny. Te wszystkie elementy są zawarte w podstawie „edukacji zdrowotnej”.

W przestrzeni medialnej słyszymy argument, że warto, aby nasze dzieci miały wiedzę na temat dojrzewania. To zagadnienie stanowi jeden z działów „edukacji zdrowotnej”.

Przecież dziecko znajduje treści związane z dojrzewaniem, rozwijaniem się, higieną na biologii. To przedmiot, który nauczany jest w wielu szkołach w grupach. Oznacza to, że dziewczynkom w wieku 11 lat, które już wkraczają w okres burzy hormonalnej, mówi się nieco inne rzeczy niż chłopcom w wieku lat 11, którzy jeszcze są przed tym etapem. Myślę, że właśnie z zajęć realizowanych w ten sposób, osobno, dziecko jest w stanie więcej wynieść niż z zajęć „edukacji zdrowotnej” realizowanej w całej klasie.

Poza tym należy wskazać, że wiele elementów związanych ze zdrowiem już funkcjonuje w podstawie programowej. Przypomnę, że z myślą o zdrowiu rozbudowano program dotyczący wychowania fizycznego. Dzieci na tych zajęciach mają się więcej dowiedzieć o tężyźnie, o zdrowiu. Te same treści będą powtarzane na „edukacji zdrowotnej”. Podobnie na informatyce dzieci będą uczone o higienie cyfrowej. Ten temat również będzie podejmowany na zajęciach z wychowawcą. Okazuje się, że to też ma być elementem „edukacji zdrowotnej”. Dlatego pytam: dlaczego dziecko ma być zapisane na szkodliwe zajęcia, w których jest komponent permisywnej edukacji seksualnej? Po to, aby powtórzyć bardzo wiele treści, które ma do zrealizowania na innych przedmiotach? Dlatego trzeba powiedzieć wprost: mówienie, że „edukacja zdrowotna” wniesie coś nowego i dobrego, jest manipulacją!

Wróćmy jeszcze do tematu małżeństwa. W programie „edukacji zdrowotnej” nie jest ono potraktowane jako związek kobiety i mężczyzny, do którego tworzenia należy dążyć. Przedstawia się je jako jeden z możliwych do zawarcia związków i wcale nie jest powiedziane, że małżeństwo jest w tym zestawieniu najważniejsze i najlepsze.

W ramach zajęć w szkole podstawowej uczeń wyszukuje przepisy prawne dotyczące przywilejów i obowiązków związanych z zawarciem związku małżeńskiego oraz z prawnymi aspektami funkcjonowania związków nieformalnych w Polsce. Tu nie ma mowy o tym, że małżeństwo jest jakąś wartością! Jest ono postawione na równi ze związkami nieformalnymi. Mało tego, nie mówi się wcale, że małżeństwo jest związkiem miedzy kobietą a mężczyzną. Za to w programie dla szkół ponadpodstawowych istnieje zapis, który zakłada, że uczeń omawia kwestie prawne i społeczne związane z przynależnością do grupy osób lgbtq+. Czyli zakłada, że jest w ogóle taka grupa, a przynależność do niej jest jakąś wartością. Przypomnę, że środowiska gender niosą na swych sztandarach m.in. postulat tzw. związków jednopłciowych. Czyli takie kwestie społeczne ma rozważać młodzież podczas lekcji? To naprawdę nie jest rozsądne. To jest raczej sposób, aby dekonstruować nasze społeczeństwo. Nie zgadzam się, aby wychowywać naszą młodzież w tym duchu.

Wielu rodziców wskazuje, że dyrektorzy szkół ich uspokajają, że przedmiot będzie prowadzony tak, aby omijać najbardziej drastyczne zagadnienia.

To niemożliwe. Nie da się pomijać wybranych wątków. Mówienie, że przedmiot może nie być szkodliwy, ponieważ będzie realizowany przez zaufanych nauczycieli, jest nieprawdą, ponieważ na końcu jest planowana ewaluacja tego przedmiotu. Opracowywane są już testy, które mają sprawdzić, co zostało zrealizowane. Dziecko na koniec będzie pytane, czy nauczyciel omówił z nim dane zagadnienie. Jeżeli np. prawa osób LBGT+ nie pojawiły się na lekcji, wówczas nauczyciel realizujący ten przedmiot poniesie konsekwencje niezrealizowania podstaw programowych. Dlatego to nie jest dobra wola nauczyciela, że o czymś powie na lekcji. On, decydując się na nauczanie tego przedmiotu, będzie musiał zrealizować podstawę programową w całości. Jeśli dziś namówimy rodziców do niewypisywania dzieci z przedmiotu, zapewne będzie to za chwilę argumentem dla MEN, aby tym bardziej wprowadzić ten przedmiot jako obowiązkowy w kolejnym roku szkolnym, a może i od następnego semestru.

Dziękuję za rozmowę.

Urszula Wróbel/„Nasz Dziennik”

Przewijanie do góry